- Nad samą koncepcją retrowersji pracowałam trzy lata. Chciałam odtworzyć plan Starego Miasta - układ jego ulic i parcel, i zatroszczyć się o artefakty z przeszłości w postaci owych historycznych murów fundamentowych, reliktów dawnych kamienic wartych szacunku i ochrony. Drugim celem była budowa nie bloków, lecz kamienic mieszczańskich na starych fundamentach lub na ich zarysie - mówi Maria Lubocka-Hoffmann, której zawdzięczamy powojenny kształt elbląskiego Starego Miasta. Rozmawiamy o tym, jak doszło do tego, że Stare Miasto wygląda, jak wygląda.
- Dlaczego retrowersja?
- Metoda zabudowy, którą opracowałam dla Starego Miasta w Elblągu, była nowa i inna od dotąd stosowanych przy odbudowie zespołów staromiejskich zniszczonych w czasach drugiej wojny światowej w Polsce i w Europie. Tak odmienna, że koledzy konserwatorzy półżartem, półserio, niejako zmusili mnie do nazwania jej odrębnym terminem. Zapożyczyłam go z terminów stosowanych w językoznawstwie, gdyż pasował mi do tego, co już się działo w Elblągu. Na początku nie była to retrowersja tylko „zwyczajne“ wytyczne konserwatorskie. Zalecałam w nich projektowanie współczesnej architektury dobrej jakości, z możliwością posługiwania się historycznym detalem architektonicznym. Lecz retrowersja to nie tylko architektura zdefiniowana jako kamienica mieszczańska, lecz także dogłębne badania naukowe, odtworzenie planu urbanistycznego, dawnej skali miasta, jego klimatu.
- W 2005 roku ukazał się na portElu wywiad z Panią pod tytułem „Uroda utraconych miast“. W tamtej rozmowie pada pytanie o wydanie Pani rozprawy doktorskiej na temat retrowersji Starego Miasta. I teraz, w kwietniu, ukazała się drukiem książka pt. „Retrowersje w Elblągu. Nowe życie Starego Miasta“. Zaryzykuję twierdzenie, że to taka encyklopedia, jeżeli chodzi o uporządkowanie wiedzy na ten temat.
- Poruszyłam w niej wszystkie kwestie, które dotyczą powojennej odbudowy starych miast, nie tylko problemów Elbląga. W skrócie pokazuję historię głównie Starego Miasta. Bo to ono było najważniejsze i ono tworzyło historię. Mówię o historii miasta od jego założenia pokazując, co mogło wpłynąć na taki, a nie inny rozwój przestrzenny i architektoniczny. Bardzo istotną kwestią są interdyscyplinarne badania naukowe, jakie miały tu miejsce. A było ich wiele: z zakresu historii, historii sztuki, architektury, archeologii. Opisuję całą historię planów i programów odbudowy Starego Miasta. Wiemy, co i gdzie miało powstać w kolejnych programach. Przedstawiam stan Starego Miasta od powojennych zniszczeń do czasu jego zabudowy. W oparciu o materiały źródłowe opisuję, rok po roku, procesy jego niszczenia. Opisuję też swoją drogę i przemyślenia, które zaprowadziły mnie do koncepcji retrowersji.
W wielkim skrócie: z moich badań i z przeświadczenia wynikało, że Elbląg zasługuje na coś więcej, niż dotąd proponowane modernistyczne osiedle mieszkaniowe z domami z płyt betonowych . Główny rozdział jest oczywiście poświęcony retrowersji. W ostatnim omawiam uwarunkowania zewnętrzne i problemy realizacyjne towarzyszące zabudowie. Nie mogłam nie wspomnieć o osobach zasłużonych w realizacji zabudowy Starego Miasta: o Jacku Bocheńskim, Jolancie Wołodźko, Władysławie Glinieckim. Czy to jest encyklopedia - tego nie wiem. Ale jest w tej książce zawarta taka liczba faktów, która dokumentuje w szeroki sposób, to co się działo na elbląskim Starym Mieście.
- Mało brakowało, żebyśmy nie mieli o czym rozmawiać. Stare Miasto w Elblągu po II wojnie światowej miało wyglądać zupełnie inaczej.
- W książce są opisane przykłady, kiedy to kolejne władze wojewódzkie i centralne po wojnie zezwalały na rozbiórki stojących w ruinie kamienic ze względu na bezpieczeństwo. A przecież wiele z nich można było uratować. Na naszym Starym Mieście udało się uratować zrujnowaną kamienicę nr 3 przy ul. św. Ducha. To ta kamienica z elbląską sienią i kominkiem Moru (odnalazł go i zabezpieczył Włodzimierz Sierzputowski, delegat gdańskiego konserwatora na Elbląg). Zachowała się elewacja i boczne ściany W zasadzie ściany kamienicy tylko podparto i tak przetrwała 50 lat. Wojewoda Zdzisław Olszewski ją odbudowywał. Podobnie można było zrobić z innymi kamienicami. Pod koniec lat 50. w takim stanie stało jeszcze 60 kamienic.
W 1978 roku powstał, chyba piąty z kolei, projekt odbudowy Starego Miasta autorstwa gdańszczan Szczepana Bauma i Ryszarda Semki. Projekt dostał m. in. nagrodę ministra administracji, gospodarki terenowej i ochrony środowiska. Zyskał powszechny aplauz, pochwały ze strony Głównego Konserwatora Zabytków, gdyż różnił się od bloków, które wówczas powszechnie budowano na starych miastach. W swym projekcie architekci trochę obniżyli wysokość domów, ale to w dalszym ciągu była „szeregówka”, a wśród niej kilkanaście zrekonstruowanych kamienic Nie zachowano planu urbanistycznego, w tym podziału na parcele, cofnięto domy od dawnych linii regulacyjnych, pojawiły się jakieś uskoki, i przerwy w pierzejach na zieleń w miejsce kamienic, itp. Na starych miastach nie było zieleni - taki jest charakter wszystkich staromiejskich dzielnic nie tylko w Elblągu. Osobiście kocham zieleń, ale nie na starych miastach, w przeszłości ich przestrzeń była wykorzystywana bardzo ekonomicznie, działka musiała przynosić dochód. Projekt gdański został zatwierdzony przez Miejską Radę Narodową jako Miejscowy Plan Zagospodarowania Przestrzennego. A ja... małymi krokami go obaliłam.
- Przy czym, od razu zauważmy, że były próby wprowadzania na stare miasta zieleni, ale nie w Elblągu.
- Na przykład na Głównym Mieście w Gdańsku przy ul. Św. Ducha w pierzei południowej posadzono szpaler drzew. Lecz natura starych miast, jest taka, że tworzy je bardzo gęsta tkanka budowlana. Dlatego właśnie lubimy stare miasta - ze względu na ich klimat: uporządkowaną, zwartą przestrzeń z pierzejową zabudową stawianą na liniach regulacyjnych wzdłuż ciągów ulicznych i przy placach. Ta tradycja sięga starożytności. Miasto stanowiło przestrzeń zamkniętą i bezpieczną, chronioną murami. Mówiło się, że mury miejskie wydzielają przestrzeń prawną w przeciwieństwie do tej, która jest na zewnątrz. Warto wspomnieć, że w średniowieczu jedną z przyczyn ucieczek ze wsi do miasta był fakt, że w obrębie murów miejskich funkcjonowały określone reguły. I te reguły dotyczyły także miejskiej zabudowy.
- Wracamy do Elbląga i projektu Szymona Bauma i Ryszarda Semki.
- Pracę w Elblągu na stanowisku Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków zaczęłam 1975 roku. Projekt powstawał w latach 1976-1978, zaś przez te trzy lata architekci nie konsultowali go ze mną. Niestety okazało się, że miałam do niego wiele uwag, tj.: znaczące odstępstwa od planu urbanistycznego, bardzo też „przeszkadzała“ mi forma architektoniczna nowej zabudowy z betonu, z wielkiej płyty. Wszystkie modułowe „z jednej sztancy“, jakieś pseudo daszki. Byłam zatem przekonana, że ten projekt nie odpowiada zasadom ochrony zabytków i nie pasuje do Elbląga i krótko mówiąc - nie przywróci Staremu Miastu staromiejskiego charakteru. I zaczęłam tworzyć nową koncepcję. Na początek zleciłam badania naukowe, sama przestudiowałam, jak to zrobiono w innych miastach historycznych zniszczonych wojną. Później temat odbudowy miast na Ziemiach Zachodnich i Północnych odzyskanych po II wojnie światowej, był przedmiotem mojej rozprawy habilitacyjnej. Objechałam wówczas ponad 300 miast. Nie byłam zachwycona tym, co zobaczyłam. W Elblągu chciałam inaczej.
- Skąd pomysł właśnie na taki sposób odbudowy czy może raczej zabudowy Starego Miasta? To nie było zbyt popularne podejście w tym czasie.
- Nikt tak wtedy nie podchodził do starych miast. Pragnę tu przypomnieć, że elbląskie Stare Miasto jest chronione prawem mocą wpisu do rejestru zabytków w 1959 r. Zbuntowałam się przeciwko bylejakości i niszczeniu jego jeszcze zachowanych walorów. Po drugie: uważam, że jestem konserwatorem zabytków z krwi i kości, miałam podstawy, by stwierdzić, że wcześniejsze projekty były sprzeczne z doktryną konserwatorską, uznawaną przez międzynarodowe środowiska konserwatorskie za normę postępowania wobec zabytku, lecz niestety często lekceważone. Trzeba tu dodać, że w latach 60. z powodu tzw. „głodu mieszkań”, rząd wydał szereg norm regulujących zasady budownictwa mieszkaniowego, które nie pozwalały na wznoszenie domów według projektów indywidualnych. Bloki mieszkalne generalnie miały być podobne, stawiane według schematów katalogowych, przede wszystkim szybko i tanio. Konserwatorzy w tych czasach, można powiedzieć, nie byli partnerami urbanistów i architektów, „oddawali im pole“ w sporach o stare miasta.
- Dlaczego nie mogło powstać u nas takie Stare Miasto, jak ma np. Gdańsk, Warszawa, Wrocław?
- Spotykałam się z takimi zarzutami. Odbudowa tych miast w formach historycznych miała miejsce tuż po wojnie. Tam stały jeszcze ruiny, na podstawie których można było coś tworzyć. U nas, w Elblągu przez lata powstało puste pole… Z drugiej strony ówczesna koncepcja rekonstrukcji zabytków mała podstawy emocjonalne i opierała się na założeniu, że miasto odbudują jego dawni mieszkańcy przywiązani do „swoich ruin”. W Warszawie, czy w Poznaniu żyli ludzie, którzy pamiętali jak te miasta wyglądały przed zniszczeniem. I w tamtych warunkach to się sprawdziło.
Warszawa jeszcze miała to niesamowite szczęście, że przed wojną studenci Politechniki Warszawskiej wykonali bardzo szczegółową inwentaryzację zabudowy Starego Miasta. W Gdańsku już nie było dawnych mieszkańców, w Elblągu tym bardziej. To były Ziemie Odzyskane - z nowymi mieszkańcami. Trzeba też podkreślić, że konserwatorzy na świecie wyznawali zasadę, że zabytku nie należy rekonstruować. Bo zrekonstruowany zabytek jest makietą, dekoracją teatralną, sztucznym tworem nie mającymi nic wspólnego z oryginałem, poza pustą formą. Cały Zachód nie uznawał rekonstrukcji, nie chciał budować makiet.
Warto zwrócić uwagę właśnie na sposób odbudowy starych miast w Warszawie i w Le Havre we Francji. Oba miasta wyszły z II wojny światowej bardzo mocno zniszczone. Oba też trafiły na listę UNESCO. Warszawa - z szacunku dla martyrologii powstańczej i historii miasta, lecz w uzasadnieniu podkreślono wyjątkowość tego wpisu na listę, gdyż dotyczył miasta zrekonstruowanego. W Le Havre odbudowa poszła w zupełnie innym kierunku. I na miejscu Starego Miasta stworzono nowe, modernistyczne miasto: zwarte, harmonijne, na ogólnej dyspozycji dawnego planu. I wtedy, to proszę bardzo. Ale nie takie ułamkowe, jak się u nas budowało w tamtych latach. I właśnie za taki kierunek w odbudowie starych miast, Le Havre trafił na listę UNESCO, jako wyróżniające się wśród wielu innych realizacji modernistycznych spójnością i integralnością.
I ostatni przykład: angielskie Coventry. Zbombardowane w czasie II wojny światowej. Jako pomnik wojny zostawiono ruinę zburzonej katedry. A samo miasto odbudowano modernistycznie, lecz chaotycznie, bez jakichkolwiek związków z jego przeszłością. Nie sposób go porównywać z Le Havre.
Wracając do Głównego Miasta w Gdańsku: proszę zwrócić uwagę, że ani jego układ przestrzenny, ani kamienice nie są wiernie odtworzone, gdyż tak postąpiono zaledwie z kilkoma kamienicami Na przykład w wielu detal, który przed wojna znajdował się w innej kamienicy, po wojnie trafił do zupełnie innej, pod inny adres, w innych uproszczono formę fasady i zmieniono proporcje. Niemniej wyraz architektoniczny i klimat Głównego Miasta z pewnością jest zbliżony do dawnego. Musimy jednak pamiętać, że podnoszenie go z ruin rozpoczęło się tuż po wojnie, kiedy w Elblągu następowała ich likwidacja. W tym świetle projekt dla Elbląga z 1978 roku nie był ani nowoczesnym rozwiązaniem, ani nie przywracał historycznej atmosfery.
- Wracamy do Elbląga i pojawienia się archeologów.
- Trafiłam na fantastycznego archeologa - Tadeusza Nawrolskiego. Tej postaci nie trzeba w Elblągu przedstawiać. Pewną ciekawostką jest fakt, że przed Tadeuszem Nawrolskim zatrudniałam archeologów badających teren dawnego zamku, do pracy których miałam bardzo dużo zastrzeżeń. I wtedy polecony przez gdańskie Pracownie Konserwacji Zabytków przyjechał Tadeusz Nawrolski, który wcześniej badał Zamość. On zrobił to, na czym mi zależało. Zajął się miastem jako całością, nie, jak dotąd, poszczególnymi zabytkami - tu kościół, a tu jakaś kamienica. Miałam więc pusty plac i chciałam zobaczyć jak pod warstwą gruntu zachowały się mury fundamentowe i piwniczne zrujnowanych kamienic, obserwowane jeszcze do lat 60.
Zespół Tadeusza Nawrolskiego odsłonił nieźle zachowane mury piwnic kamienic, albo ich zarys, położone na działkach pomiędzy ulicami Stary Rynek, Zamkową a św. Ducha. Były to mury gotyckie, które pojawiły się również w trakcie późniejszych prac wykopaliskowych. Bowiem jest regułą, że nawet w zniszczonym mieście pod ziemią znajdują się ocalałe fundamenty, albo chociaż ich zarys, wykreślające dawny plan. W przypadku Elbląga jest to rzadko spotykany w czystej postaci plan rusztowy. To dało nam obraz, jak miasto powstawało, w jaki sposób się rozwijało. Miałam więc „świadki” dawnego planu miasta i materialny argument by ten plan zachować. Dużo pracy włożyłam w to, aby w książce pokazać ową wyjątkowość planu. Nad samą koncepcją retrowersji pracowałam trzy lata.
Chciałam odtworzyć plan Starego Miasta - układ jego ulic i parcel, i zatroszczyć się o artefakty z przeszłości w postaci owych historycznych murów fundamentowych, reliktów dawnych kamienic wartych szacunku i ochrony. Drugim celem była budowa nie bloków, lecz kamienic mieszczańskich na starych fundamentach lub na ich zarysie. 40 lat po wojnie nie chciałam robić rekonstrukcji kamienic, sztucznych makiet. W nawiasie mówiąc, brak byłoby ku temu odpowiednich materiałów źródłowych. Zaleciłam budowę współczesnej nam architektury, ale nawiązującej klimatem do historycznej poprzez plan, gabaryty, pewien układ struktury architektonicznej, osiowość, ale w taki sposób, aby to nie sugerowało, że jest to obiekt zabytkowy. Abyśmy wiedzieli, że to jest nowa kamienica „z ukłonem“ w kierunku historii. Innym ważnym celem było dostosowanie staromiejskiej przestrzeni do współczesnych wymogów funkcjonalnych. Nie od rzeczy jest dodać, że były to pierwsza tego typu realizacja w Polsce. I nie można też pominąć, że w trakcie współpracy - ja i ponownie architekci Szczepan Baum i Ryszard Semka, uczyliśmy się tego nowego języka architektonicznego.
- Nie wiem, na ile to jest prawda, o co zaraz zapytam. Kiedy Pani zaczynała pracę nad elbląskim Starym Miastem, panował inny ustrój. Mam takie wrażenie, że było łatwiej zaplanować i przeprowadzić coś odgórnie. Łatwiej było utrzymać pewną konwencję.
- Do końca nie mogę się z tym zgodzić. Konserwator zabytków i władze architektoniczne mają kompetencje i narzędzia do wydawania swoich decyzji na zasadzie merytorycznej. Tego się trzymałam przez cały okres swojej pracy. Funkcja konserwatora zabytków opiera się na kilku filarach: wiedzy, etosie ochrony zabytków, etyce zawodowej i znajomości prawa, którym się posługuje. Pamiętam, że chociaż ustawa o ochronie zabytków i o muzeach wówczas nie była doskonała (nowelizacja w 2003 r.), bywało, że czasami żałowałam, że nie jestem prawnikiem, bo praca na podstawie prawa dawała mi duże możliwości działania na rzecz ochrony zabytków w całym województwie. Nie zliczę także ile było odwołań, spraw w sądzie administracyjnym, w ministerstwie.
- Czego one dotyczyły?
- Ktoś chciał rozebrać zabytkowy budynek, który był w bardzo złym stanie technicznym. Władza: gminna, miejska, wojewódzka: „pani konserwator, przecież z tym się nie da już nic zrobić.“ - mówili. Pokazywałam wtedy przykłady, jak w innych miejscach udało się takie obiekty uratować. Argumentowałam, że brak danego zabytku spowoduje uszczerbek w lokalnym zasobie zabytkowym, jakąś pustkę, zachwieje harmonią danego miejsca. Ponieważ wówczas na starych miastach budowało się bloki, żeby zaspokoić „głód mieszkań“, można się było spodziewać, że w miejscu zlikwidowanego zabytku powstanie kolejna kostka bloku.
Były też oczekiwania, aby danego obiektu nie wpisywać do rejestru zabytków. A wpis był jakąś formą ochrony, mimo że zdarzały się sytuacje, kiedy prokuratura odmawiała wniesienia aktu oskarżenia wobec sprawcy rozbiórki lub przekształcenia zabytku wpisanego do rejestru. Były sytuacje, kiedy chciano budynek rozbudować, nadbudować, zniszczyć zabytkową klatkę schodową, etc. Przez te kilkadziesiąt lat na stanowisku konserwator zabytków trochę tego było. Miałam opinie osoby „wrednej“. Ale zdarzały się, po latach, podziękowania inwestorów, że nie „odpuściłam”.
- Jak na te wytyczne reagowali inwestorzy kamienic. Ci, którzy dawali pieniądze ?
- Na początku ich nie było. Przez pierwsze sześć lat to ja, jako konserwator zabytków, finansowałam wszystkie prace na Starym Mieście: prace naukowe i badawcze, przedprojektowe, np. ekspertyzy geologiczne, geotechniczne, konstrukcyjne itp., inwentaryzacje geodezyjne, sieci komunalnych, które później miały służyć projektowaniu, koncepcje urbanistyczne i architektoniczne, a nawet niektóre prace budowlano-konstrukcyjne, np. palowanie fundamentów w północno-wschodnim kwartale. Miasto nie dawało wówczas pieniędzy. Teraz mogę się przyznać, że czasami naciągałam swoje kompetencje do wydawania środków na cele inne niż stricte konserwatorskie.
W kwietniu 1983 roku brałam udział w organizowanym przez Towarzystwo „Jaszczur” spotkaniu pod hasłem „Chcą nam zabetonować Stare Miasto“. Uczestnicy nie mieli pojęcia, że koncepcja retrowersji jest już w zasadzie na ukończeniu. A potem to właśnie członkowie „Jaszczura“ upowszechniali wersję, że to oni wymyślili kamienice na Starym Mieście i retrowersję. Inwestorzy pojawili się, kiedy pojawiły się pierwsze koncepcje. Prezydent Norbert Berliński pozwolił, czy też może bardziej zachęcił, Towarzystwo „Jaszczur” do zawiązywania spółek budowlanych. Wiedziano już, że projektuje się kamienice. Wtedy właśnie powstały zespoły budowlane, których członkowie otrzymywali gotowe projekty kamienic. Władze miejskie narzuciły, że budować można tylko w ramach mojej, konserwatorskiej koncepcji i gotowych projektów. Ludzie w pewnym sensie przychodzili „na gotowe“.
Dzięki wojewodzie Zdzisławowi Olszewskiemu miasto uzyskało zgodę na dofinansowywanie inwestorom połowy kosztów projektu technicznego. W 1988 albo 1989 r., już teraz nie pamiętam, udało mi się wywalczyć w Ministerstwie Kultury i Sztuki dofinansowanie kosztu elewacji kamienic. Jego wysokość wynosiła różnicę pomiędzy kosztem standardowej elewacji, a zaprojektowanej. Otrzymali je inwestorzy z ul. Zamkowej, którzy w tamtych trudnych latach, przy zapaści na rynku materiałów budowlanych, wyznaczyli pewien standard jakościowy. Niestety, od 1991 roku, w nowych realiach ustrojowych, takie dofinansowanie już nie było możliwe.
- Wracając do pytania: w tamtym ustroju było łatwiej?
- Łatwiej administracji zarządzającej zabudową miasta czy inwestorom kamienic? Jeśli chodzi o Urząd Konserwatorski, którym kierowałam jeszcze dziesięć lat po zmianie ustroju, nie mogę stwierdzić istotnych różnic. Działalność urzędu miała charakter wyłącznie merytoryczny, oparty na opracowanym w 1983 roku programie, nazwanym później retrowersją. Wydawałam wytyczne konserwatorskie, prowadziłam rozmowy i ustalenia z wykonawcami badań naukowych, projektantami, inwestorami, wydawałam decyzje konserwatorskie, z zespołem prowadziliśmy nadzory nad pracami budowlanymi i infrastrukturalnymi. Natomiast mogę przypuszczać, że obecnie wpływ na podejmowane decyzje mają kwestie pozamerytoryczne.
Byłam konserwatorem zabytków prawie 30 lat i wiele się wydarzyło. Ale muszę też powiedzieć, że nie miałam na tyle znaczących nacisków na swoje decyzje, abym mogła twierdzić, że mi bardzo przeszkadzano. Moje decyzje dotyczące Starego Miasta zawsze miały merytoryczny charakter. Powtarzam, że zawsze na Starym Mieście podejmowałam decyzje o merytorycznym charakterze. Nie odczuwałam nacisku typu: jak nie zostanie podjęta jakaś decyzja, to stracę pracę. Natomiast indywidualni inwestorzy kamienic z kolei otrzymali niemałą, w moim przekonaniu, finansową i organizacyjną pomoc państwa. Przede wszystkim w czasach, kiedy na starych miastach w Polsce panowali wyłącznie państwowi i spółdzielczy inwestorzy i wykonawcy, działający na gminnych gruntach i na zasadach budownictwa wielkoprzemysłowego – uzyskali oni możliwość budowy własnych kamienic w prestiżowej dzielnicy miasta z pomocą państwa w warunkach dawnego ustroju. Bez tej pomocy rozpoczęcie zabudowy według programu konserwatorskiego nie byłoby możliwe.
- Czy przemiany ustrojowe wpłynęły na retrowersję i skąd tak liczne zmiany na listach pierwszych zainteresowanych budowę swego domu na starówce?
- Przemiany ustrojowe nie miały wpływu na program retrowersji. Jest to metoda konserwatorska zabudowy zniszczonego zespołu staromiejskiego, która w praktyce przyjmuje postać decyzji administracyjnej. Od programu retrowersji nie można było odejść, jeśli ktoś nie akceptował gotowego projektu, rezygnował z budowy kamienicy na Starym Mieście. Wycofywali się też ludzie, którzy liczyli na większą pomoc finansową ze strony państwa, i ci których przerosły koszty inwestycji. Wiem, że były też przypadki odsprzedaży rozpoczętej budowy dla zysku.
- Podoba się Pani dzisiejsze Stare Miasto?
- Odpowiem jednym słowem – tak, lubię Stare Miasto. Ale ogólnie pozytywny i harmonijny obraz zakłóca szereg ostatnich realizacji niezgodnych z koncepcją i założeniami retrowersji.
- Jakie to są uwagi?
- W ostatnich latach powstało wiele budynków, które nie są kamienicami. Zahaczają o deweloperkę. Dla przykładu: rażą mnie budynki (to już nie są kamienice), które powstały przy ul. Stary Rynek w okolicy Ratusza Staromiejskiego. Ciosane, wysunięte przed linie regulacyjne, o banalnej architekturze z absolutnie niestosownymi przeszklonymi loggiami, niekomunikujące się z klimatem Starego Miasta. Dodatkowo są przeskalowane, przez co niepotrzebnie konkurują z ratuszem i katedrą. Nie mieści mi się w głowie, jak można było wyrazić zgodę na ich budowę. Jeżeli weźmiemy pod uwagę założenia retrowersji, to kiepskie kamienice pojawiły się przy ul. Bednarskiej, podobnie przy ul. Studziennej.
- Czy i jak dokończyć retrowersję?
- Oczywiście. Aby wypełnić program retrowersji, jest jeszcze dużo do zrobienia. Trzeba zabudować północną pierzeję ulicy Mostowej, południową pierzeję ulicy Rybackiej, zachodnią pierzeję ulicy Wodnej i zamknąć panoramę miasta od wschodu przez budowę wschodniej pierzei ulicy Przymurze. Wtedy Stare Miasto zamknie się w swojej historycznej przestrzeni.
Druga sprawa to archeologia. Ewenementem jest fakt, że na Starym Mieście nikt nie wszedł na budowę, jeżeli wcześniej nie były zrobione badania archeologiczne. Teraz chodzi o to, by wrócić do badań nad zamkiem. Trzeba zająć się badaniami terenu portu, nabrzeża czy murów staromiejskich, dotąd nierozpoznanych. Podejrzewam, że w fosach ukryte są prawdziwe skarby, jeżeli chodzi o artefakty. Ten „kołnierz archeologiczny“ do przebadania na Starym Mieście jest całkiem spory. No i trzeba jakoś ucywilizować deweloperkę.
Książkę Marii Lubockiej-Hoffmann „Retrowersja w Elblągu. Nowe życie Starego Miasta“ można kupić w księgarni Quo Vadis, Informacji Turystycznej PTTK, u fotografa przy Starym Rynku 40, lub w Galerii EL.