Mulan chciała iść na wojnę, Jentl chciała się uczyć. Co je łączy? Obie musiały udawać mężczyzn, by im na to pozwolono. Wczoraj (12 października) w Teatrze im. Aleksandra Sewruka w Elblągu odbyła się premiera sztuki „Jentl”.
„Jentl” w reżyserii Arkadiusza Klucznika to sztuka, w którą zaangażował się niemal cały zespół artystyczny z elbląskiego teatru. W rolach głównych Marta Masłowska (Jentl/Anszel), Patrycja Bukowczan (Hadasa) i debiutujący u Sewruka Julian Knaf (Awigdor).
Fabuła skupia się na Jentl, córce nauczyciela, która wbrew tradycji i obyczajom, nie chce wychodzić za mąż, „być podnóżkiem, rodzić dzieci rok po roku i cerować mężowi skarpety”. Jentl chce się uczyć, ale wiedza zarezerwowana jest tylko dla mężczyzn, żydowska religia nie pozwala kobietom na kształcenie się. Bohaterka rezygnuje z przypisanej roli społecznej, nadaje sobie imię Anszel i zaczyna nowe życie jako mężczyzna. Szybko odkrywa przywileje, jakie się z tym wiążą, nawiązuje przyjaźnie, realizuje się, zdobywa sympatię mieszkańców oraz zakochuje się, co tylko komplikuje jej sytuację.
Sztuka wciąga nas w świat i kulturę żydowską, która kiedyś stanowiła dużą i cenną część naszego kraju, pokazuje nam tradycje tej społeczności oraz wartości, którymi dawniej się kierowała. W „Jentl” nie brakuje wątku miłosnego, silnie związanego z religią i obyczajami, ale nie brakuje też dyskryminacji kobiet, które otwarcie postrzegano jako mniej godne i gorsze od mężczyzn.
Dla Arkadiusza Klucznika był to reżyserski debiut w Elblągu i jak sam przyznał niedawno na konferencji, bał się realizacji tej sztuki, więc zasięgnął wielu konsultacji prosto z Izraela, co czuć, ponieważ mentalność oraz zachowania postaci wypadają autentycznie.
Marta Masłowska bardzo przekonująca zarówno jako Jentl i Anszel. Debiut Juliana Knafa naprawdę udany, postać Awigdora od początku wzbudza sympatię, emanuje ciepłem i szczerością. Miło było też zobaczyć Patrycję Bukowczan w nieco spokojniejszej odsłonie, aż zamarzyłam sobie ujrzeć ją w dramacie, gdzie mogłaby wykazać się w poważniejszej roli.
Kostiumy bardzo wyważone i stonowane, adekwatne do czasu oraz miejsca akcji. Ruchoma scena oraz zmiana scenografii napędzały dynamikę, której nie brakowało też pomiędzy postaciami.
Jedyne, co w negatywny sposób zapadło mi w pamięć, to makijaż, przez który część bohaterów wyglądała upiornie blado. Trudno mi jednak ocenić, czy była to kwestia celowej charakteryzacji czy niekorzystnego oświetlenia.
Ogólnie sztukę oceniam pozytywnie za ważne kulturowe, społeczne i religijne aspekty, jakie porusza oraz za sposób, w jaki to robi. To nie jest komedia, przez co może nie trafić do każdego, ale z pewnością jest to historia, która zapada w pamięć, a taki był cel jej twórców.