Wkrótce w kinach zobaczymy dwie nowe komedie: „Lokal zamknięty”, a niedługo po nim „Śmieszne historie”. O tych produkcjach – i nie tylko o nich - rozmawiamy z ich reżyserem, pochodzącym z Elbląga Krzysztofem Jankowskim. Zobacz również zdjęcia z planu "Lokalu zamkniętego".
- Zacznijmy od „Lokalu zamkniętego”, który wkroczy na duży ekran 2 lipca. Czego możemy się po nim spodziewać?
- Inspiracją dla powstania tego filmu była pewna anegdota z czasu pierwszego lockdownu. W pewnej włoskiej miejscowości zamknięto na kwarantannie wszystkich klientów agencji towarzyskiej i panie tam pracujące. Rozbawiło mnie to na tyle, że z czasem przerodziło się w sceniczną jednoaktówkę, a ostatecznie powstała pełnometrażowa komedia filmowa. Pomyślałem, że tak najlepiej będzie ugryźć ten temat. Wybrałem komedię, bo wydaje mi się, że ten gatunek najbardziej sprzyja jakiemuś odniesieniu się do pandemicznej rzeczywistości, z którą mamy już do czynienia od dłuższego czasu. Dramatycznych i poważnych problemów mamy sporo w mediach na co dzień, warto więc spojrzeć na całą obecną sytuację z przymrużeniem oka...
- W obsadzie pojawili się m. in. Mateusz Damięcki, Janusz Chabior, a także aktorzy, którzy dali już się poznać w innych polskich produkcjach. Jak pracowało się wam na planie?
- To, co mnie najbardziej cieszy, to fakt, że mogłem ten film obsadzić po swojemu. Dzięki temu w głównych rolach obsadzeni zostali mniej rozpoznawalni aktorzy, ale nie zabrakło również bardzo znanych nazwisk. Wszyscy pociągnęliśmy ten projekt do przodu i pracowało się nam razem naprawdę bardzo dobrze. Cieszę się, bo samo zdecydowanie się przez nich na udział świadczy o tym, że tekst, albo sama idea, spodobały im się. Janusz Chabior i Mateusz Damięcki sami przyznają, że „nie we wszystkim muszą już grać”, przyjmuję to więc jako komplement (śmieje się).
- Podobno kręcenie filmu w dobie koronawirusa nie należy do łatwych zadań...
- Nie jest to proste. Trzeba było zachowywać ten cały reżim sanitarny i po prostu przeprowadzić zdjęcia. Mieliśmy też sporo szczęścia, bo przy stałym testowaniu ekipy co kilka dni, nie odnotowano na planie żadnego zachorowania. Słyszymy przecież o produkcjach, które stają w miejscu przez zachorowanie na koronawirusa jednego z członków ekipy...
- Premiery obu filmów będą miały miejsce w kinie, co chyba można odczytywać jako pewien znak przebudzenia branży... Jako reżysera ten powrót do kin pewnie mocno Cię cieszy?
- Oczywiście. Mamy też wszyscy nadzieję, że widzowie również są stęsknieni się za kinem i będą się w nim pojawiać. Przez długi czas filmy oglądaliśmy głownie w internecie, nie dziwi więc, że w branży są obawy, że w tym internecie pozostaniemy. Jestem jednak spokojny, patrząc choćby na to, jak ludzie powoli wracają do restauracji czy barów. Oby tak było również z kinami.
- Druga produkcja, z premierą w sierpniu, to „Śmieszne historie”...
- To komedia nowelowa, forma może rzadziej, ale jednak praktykowana w kinie. W przeciwieństwie do pełnometrażowej produkcji przedstawiającej jedną, większą, spójną historię, mamy do czynienia z czterema krótkimi komediami, które w tym przypadku łączy to, że ich bohaterowie przebywają w zamknięciu. Co ciekawe, u podstaw ten pomysł nie był związany z COVID-em, ale ostatecznie interesująco łączy się z czasem pandemii (zobacz zwiastun - red.).
- Oba filmy to przecież nie pierwsze wyreżyserowane przez Ciebie produkcje. Dasz się namówić na wspomnienia, jak w ogóle zaczęła się cała przygoda z filmem?
- Jasne. Wszystko zaczęło się w liceum, a może nawet i w podstawówce? Chodziłem do „osiemnastki” na Zawadzie, później do I LO i już wtedy pisałem i wymyślałem różne historie, rysowałem amatorskie komiksy... Od najmłodszych lat była we mnie chęć opowiadania historii, takie były początki... Po studiach prawniczych poszedłem na reżyserię i dopiero wtedy byłem na tyle odważny i dojrzały, żeby zająć się filmem na poważnie, tak, by w końcu robić to zawodowo.
- Pierwsze artystyczne, reżyserskie inspiracje rodziły się więc w Elblągu...
- Tak, jak najbardziej. Najważniejsze, kształtujące mnie lata życia spędziłem w rodzinnym Elblągu. Ukształtowało mnie moje rodzinne osiedle „Nad Jarem”, które zawsze tętniło życiem. Wciąż miło je wspominam i często odwiedzam, bo ciągle mieszka tam mój brat. Ważnymi miejscami były dla mnie zawsze Kino „Światowid” i elbląski teatr. Dobrze, że w Elblągu są te miejsca, gdzie można „pełnowymiarowo” obcować ze światem sztuki. Ja najpierw obcowałem z nim dzięki wyjściom na projekcje i spektakle ze szkoły... Trzeba przyznać, że my wszyscy wchłaniamy tę rzeczywistość, w której się wychowujemy, nie tylko miejsca, ale też czas. Ten przełom lat 80' i 90' był bardzo ciekawy. Nie było jeszcze internetu i większość czasu spędzało się razem na podwórku. Był to też specyficzny okres ustrojowej transformacji, wychodzenia z biedy lat 80'. Dodam jeszcze, że blisko jest mi do wodnych klimatów, morza, Zalewu Wiślanego, wszystkiego, co wiąże się z żeglowaniem, transportem rzecznym itd. Elbląg jest mi więc bliski i wstępnie prowadziłem już rozmowy z miastem związane z realizacją mojej kolejnej komedii właśnie tutaj, tak, by miejscem akcji był właśnie Elbląg. Myślę, że nasze miasto na to zasługuje.
- Czekam na taki film! A póki co szykujemy się na dwie najbliższe premiery...
- Zapraszam do kin na „Lokal zamknięty”, 2 lipca i „Śmieszne historie”, w połowie sierpnia, wszystkich elblążan. Do zobaczenia przed wielkim ekranem!