Rozmowa z Michajłą Forgielem Jakubowiczem, dyrektorem Akademickiego Teatru Dramatycznego im. Tarasa Szewczenki w Tarnopolu, który w miniony weekend był na gościnnych występach w Elblągu.
W Polsce, oprócz oczywiście teatru alternatywnego, są stałe sceny teatralne oraz zespoły utrzymywane w znacznej części przez samorządy. Jak funkcjonuje wasz teatr?
Jesteśmy sceną państwową i utrzymujemy się z dotacji, które przekazują nam władze województwa tarnopolskiego. Mamy stały zespół i zdążyliśmy się już dobrze poznać z aktorami z Elbląga i Olsztyna. Te zespoły są jednak mniej liczne, niż u nas. Mamy 45 aktorów - artystów dramatycznych oraz 16 artystów orkiestry. W sumie, w naszym teatrze pracuje dziś 150 osób. To jest więc duży zespół.
To ciekawe, bo w polskich teatrach dramatycznych stałe orkiestry czy zespoły muzyczne właściwie nie istnieją.
Na Ukrainie jest to logiczne i - że tak powiem – organiczne. Nasz teatr ma bowiem charakter muzyczno – dramatyczny. We wszystkich sztukach ukraińskich jest bardzo dużo muzyki i piosenek. To taka specyficzna cecha naszego teatru.
Po jaki repertuar sięgacie?
Nasz repertuar jest różnorodny - od ukraińskich sztuk klasycznych, przez współczesne utwory ukraińskich autorów. Muszę jednak powiedzieć, że mamy pewien problem, bo sztuk współczesnych jest bardzo mało. Gramy też utwory z klasyki światowej: Szekspira, Moliera Camusa... Ostatnia nasza premiera to np. „Cyrano de Bergerac” Rostanda.
W Polsce wiele teatrów, szczególnie w mniejszych ośrodkach, musi tak dobierać repertuar, aby zachęcić szkoły, bo uczniowie stanowią ogromną część widowni. Czy tak jest także w Tarnopolu?
Tarnopol to miasto o dużych tradycjach teatralnych. Mamy stałą publiczność, która regularnie nas odwiedza. Tarnopol jest też miastem studenckim, mamy dużo wyższych uczelni, a - co za tym idzie - bardzo wielu studentów i wykładowców, którzy również chodzą do teatru. Młodzież stanowi 80 procent całej naszej publiczności. Gramy pięć dni w tygodniu, spektakle odbywają się wyłącznie wieczorem, tradycyjnie o godz. 19, choć w repertuarze mamy też przedstawienia dla dzieci i są one grane w ciągu dnia, o godz. 14 czy 15.
Wielu polskich nauczycieli trudno przekonać do tego, by - jak każe tradycja - do teatru chodzili z uczniami wieczorami.
Aby ten problem znikł, trzeba czasu. Do tego trzeba wychować publiczność, ale z tego, co wiem, to się w Elblągu dzieje.
W Polsce teatr ma się nieźle, ale konkuruje z ekspansywnymi mediami: kinem i telewizją - i niestety często przegrywa.
Na Ukrainie nie ma kin – i w Tarnopolu też nie mamy kina z prawdziwego zdarzenia, dlatego nie czujemy konkurencji z tej strony. Zresztą u nas obecność teatru podnosi prestiż miasta i chodzenie na spektakle jest w dobrym tonie.
Czy obecne kształcenie aktorów na Ukrainie przypomina system, jaki przez lata obowiązywał w Związku Radzieckim?
Jest oczywiście Stanisławski i jego Metoda, która jest osnową także naszego systemu szkolenia aktorów. Ukraińscy aktorzy są jednak inni, niż rosyjscy. Ich gra jest bardziej emocjonalna, ekstrawertyczna. Nasi artyści mają większy temperament. Mamy bardzo dobre szkoły aktorskie - we Lwowie, Kijowie, Charkowie. Zaczynają się też pojawiać szkoły, które działają przy teatrach. Przy naszym teatrze też taka szkoła jest i jest to muzyczno - teatralny college. Nasi aktorzy są tam nauczycielami i jego absolwentów mogła podziwiać elbląska publiczność w dwóch sztukach, które pokazaliśmy w sobotę i niedzielę.
Jakie, pana zdaniem, miejsce zajmuje teatr ukraiński wśród innych w Europie? Na przykład niemiecki teatr dynamicznie się rozwija i uważany jest za awangardowy.
Ja bym określił nasz teatr jako tradycyjny, choć są także młodzi reżyserzy, którzy eksperymentują. Prawda jest jednak taka, że bez eksperymentu w ogóle nie ma teatru. Inna sprawa, że nasza publiczność różnie odnosi się do tych nowości.
W jakim kierunku zmierza teatr? Jak prorokują pesymiści, może pewnego dnia przestanie być potrzebny?
Wierzę, że teatr był i będzie, bo ma aktora – żywego, z sercem, duszą... To zawsze będzie interesujące. Myślę, że jak bardzo nowocześni reżyserzy by nie przyszli i jakie by nie były eksperymenty, to dopóki teatr będzie rozmawiał z publicznością o wieczności, o sprawach ponadczasowych, o ideałach, zawsze będzie interesujący. To jest banalne, ale wierzę, że teatr jest wieczny. Widzę, że teraz na Ukrainie ludzie, czy to w Tarnopolu, czy gdzie indziej, powrócili do teatru. Okazuje się, że telewizja ze swoimi mydlanymi operami i serialami nie jest już dla nich interesująca – to mnie napawa optymizmem.
Zbliża się Międzynarodowy Dzień Teatru. Czego by pan życzył sobie i swojemu teatrowi?
Chciałbym, żebyśmy mieli takie warunki i techniczne możliwości, jakie ma teraz teatr w Elblągu. Budynek, w którym mieści się nasz teatr, jest piękny, ale niestety wymaga gruntownego remontu. Zauważyłem, że nasze kontakty z Elblągiem mają w sobie coś zagadkowego. Kiedy wasi aktorzy byli u nas w ubiegłym roku, wkrótce potem wybuchła Pomarańczowa Rewolucja. Kiedy potem my przyjechaliśmy do was na inaugurację wyremontowanej widowni Dużej Sceny, to pomyślałem sobie, że może i u nas wkrótce coś takiego się zdarzy.
A propos Pomarańczowej Rewolucji. Czy sięgnąłby pan po tekst dotyczący właśnie tych wydarzeń, po sztukę pisaną właśnie tak na gorąco, gdyby oczywiście powstała?
Myślę, że teatr to nie jest gazeta, ani telewizja i musi w nim być czas na refleksję, na przemyślenie wszystkiego i właściwą ocenę wydarzeń. Nie wierzę, żeby taki tekst dotyczący najświeższych wydarzeń był w stanie naprawdę zainteresować teatr i publiczność. Uważam, że i przy pomocy klasycznych tekstów można mówić o współczesności. Zawsze, gdy była repertuarowa pustka, klasyka ratowała teatr. Klasyka to klasyka...
Jesteśmy sceną państwową i utrzymujemy się z dotacji, które przekazują nam władze województwa tarnopolskiego. Mamy stały zespół i zdążyliśmy się już dobrze poznać z aktorami z Elbląga i Olsztyna. Te zespoły są jednak mniej liczne, niż u nas. Mamy 45 aktorów - artystów dramatycznych oraz 16 artystów orkiestry. W sumie, w naszym teatrze pracuje dziś 150 osób. To jest więc duży zespół.
To ciekawe, bo w polskich teatrach dramatycznych stałe orkiestry czy zespoły muzyczne właściwie nie istnieją.
Na Ukrainie jest to logiczne i - że tak powiem – organiczne. Nasz teatr ma bowiem charakter muzyczno – dramatyczny. We wszystkich sztukach ukraińskich jest bardzo dużo muzyki i piosenek. To taka specyficzna cecha naszego teatru.
Po jaki repertuar sięgacie?
Nasz repertuar jest różnorodny - od ukraińskich sztuk klasycznych, przez współczesne utwory ukraińskich autorów. Muszę jednak powiedzieć, że mamy pewien problem, bo sztuk współczesnych jest bardzo mało. Gramy też utwory z klasyki światowej: Szekspira, Moliera Camusa... Ostatnia nasza premiera to np. „Cyrano de Bergerac” Rostanda.
W Polsce wiele teatrów, szczególnie w mniejszych ośrodkach, musi tak dobierać repertuar, aby zachęcić szkoły, bo uczniowie stanowią ogromną część widowni. Czy tak jest także w Tarnopolu?
Tarnopol to miasto o dużych tradycjach teatralnych. Mamy stałą publiczność, która regularnie nas odwiedza. Tarnopol jest też miastem studenckim, mamy dużo wyższych uczelni, a - co za tym idzie - bardzo wielu studentów i wykładowców, którzy również chodzą do teatru. Młodzież stanowi 80 procent całej naszej publiczności. Gramy pięć dni w tygodniu, spektakle odbywają się wyłącznie wieczorem, tradycyjnie o godz. 19, choć w repertuarze mamy też przedstawienia dla dzieci i są one grane w ciągu dnia, o godz. 14 czy 15.
Wielu polskich nauczycieli trudno przekonać do tego, by - jak każe tradycja - do teatru chodzili z uczniami wieczorami.
Aby ten problem znikł, trzeba czasu. Do tego trzeba wychować publiczność, ale z tego, co wiem, to się w Elblągu dzieje.
W Polsce teatr ma się nieźle, ale konkuruje z ekspansywnymi mediami: kinem i telewizją - i niestety często przegrywa.
Na Ukrainie nie ma kin – i w Tarnopolu też nie mamy kina z prawdziwego zdarzenia, dlatego nie czujemy konkurencji z tej strony. Zresztą u nas obecność teatru podnosi prestiż miasta i chodzenie na spektakle jest w dobrym tonie.
Czy obecne kształcenie aktorów na Ukrainie przypomina system, jaki przez lata obowiązywał w Związku Radzieckim?
Jest oczywiście Stanisławski i jego Metoda, która jest osnową także naszego systemu szkolenia aktorów. Ukraińscy aktorzy są jednak inni, niż rosyjscy. Ich gra jest bardziej emocjonalna, ekstrawertyczna. Nasi artyści mają większy temperament. Mamy bardzo dobre szkoły aktorskie - we Lwowie, Kijowie, Charkowie. Zaczynają się też pojawiać szkoły, które działają przy teatrach. Przy naszym teatrze też taka szkoła jest i jest to muzyczno - teatralny college. Nasi aktorzy są tam nauczycielami i jego absolwentów mogła podziwiać elbląska publiczność w dwóch sztukach, które pokazaliśmy w sobotę i niedzielę.
Jakie, pana zdaniem, miejsce zajmuje teatr ukraiński wśród innych w Europie? Na przykład niemiecki teatr dynamicznie się rozwija i uważany jest za awangardowy.
Ja bym określił nasz teatr jako tradycyjny, choć są także młodzi reżyserzy, którzy eksperymentują. Prawda jest jednak taka, że bez eksperymentu w ogóle nie ma teatru. Inna sprawa, że nasza publiczność różnie odnosi się do tych nowości.
W jakim kierunku zmierza teatr? Jak prorokują pesymiści, może pewnego dnia przestanie być potrzebny?
Wierzę, że teatr był i będzie, bo ma aktora – żywego, z sercem, duszą... To zawsze będzie interesujące. Myślę, że jak bardzo nowocześni reżyserzy by nie przyszli i jakie by nie były eksperymenty, to dopóki teatr będzie rozmawiał z publicznością o wieczności, o sprawach ponadczasowych, o ideałach, zawsze będzie interesujący. To jest banalne, ale wierzę, że teatr jest wieczny. Widzę, że teraz na Ukrainie ludzie, czy to w Tarnopolu, czy gdzie indziej, powrócili do teatru. Okazuje się, że telewizja ze swoimi mydlanymi operami i serialami nie jest już dla nich interesująca – to mnie napawa optymizmem.
Zbliża się Międzynarodowy Dzień Teatru. Czego by pan życzył sobie i swojemu teatrowi?
Chciałbym, żebyśmy mieli takie warunki i techniczne możliwości, jakie ma teraz teatr w Elblągu. Budynek, w którym mieści się nasz teatr, jest piękny, ale niestety wymaga gruntownego remontu. Zauważyłem, że nasze kontakty z Elblągiem mają w sobie coś zagadkowego. Kiedy wasi aktorzy byli u nas w ubiegłym roku, wkrótce potem wybuchła Pomarańczowa Rewolucja. Kiedy potem my przyjechaliśmy do was na inaugurację wyremontowanej widowni Dużej Sceny, to pomyślałem sobie, że może i u nas wkrótce coś takiego się zdarzy.
A propos Pomarańczowej Rewolucji. Czy sięgnąłby pan po tekst dotyczący właśnie tych wydarzeń, po sztukę pisaną właśnie tak na gorąco, gdyby oczywiście powstała?
Myślę, że teatr to nie jest gazeta, ani telewizja i musi w nim być czas na refleksję, na przemyślenie wszystkiego i właściwą ocenę wydarzeń. Nie wierzę, żeby taki tekst dotyczący najświeższych wydarzeń był w stanie naprawdę zainteresować teatr i publiczność. Uważam, że i przy pomocy klasycznych tekstów można mówić o współczesności. Zawsze, gdy była repertuarowa pustka, klasyka ratowała teatr. Klasyka to klasyka...
rozmawiała Joanna Torsh