Rzadko odwiedzam restauracje typu „Fast food”, ale zdarza mi się, że wpadnę na kawę do Mc Donald’sa czy zjem szybkiego „twistera” w KFC po drodze do Warszawy. Za każdym razem jestem zaskoczona ilością dzieci zajadających się ogromnymi zestawami w tych restauracjach. Czy my, rodzice, naprawdę nie mamy lepszego pomysłu na spędzenie czasu z własnym dzieckiem?
Ostatnio przed elbląskim Mc Donald’sem stanął autobus. Z jego wnętrza wysypała wielka gromada dzieci, które z krzykiem radości pobiegły do środka. Opiekunowie również podążali tam szybkim krokiem, by móc kupić sobie „wieśmaka” czy inne smaczne cudo. Dzieciaki zajadały się frytkami, popijały je coca-colą, a mi przeszła ochota na loda, po którego stałam w ogromnej kolejce.
Nie jestem żywieniowcem, dietetykiem, moja codzienna dieta również odbiega od ideału, ale nigdy nie dałam i mam nadzieję, że nie dam, dziecku żadnego świństwa z takiej restauracji. I nie dlatego, że mnie nie stać albo chcę być taka „anty”. Nie mam także zamiaru bawić się w modnego dziś nonkonformistę .Po prostu wiem, że tego typu jedzenia nawet dorośli powinni unikać. Nie wspominając o małych dzieciach!
Wystarczy popatrzeć na wybrany produkt. Takie małe 100g frytek ma aż 560 kcal, z czego większość to tłuszcz. Pomijając kalorie, wiadomo przecież, że mięso, które znajduje się w hamburgerach, niekoniecznie pochodzi z krów pasących się na zielonych łąkach w ekologicznych farmach, ale raczej z „masowej” produkcji. Taniej i nie tak dobrej jakościowo. Pamiętacie film „Super size me?” nie? Koniecznie obejrzyjcie. Młody człowiek zdecydował się przez miesiąc jeść tylko dania serwowane przez Mc Donalds. Jak wyglądał po tych czterech tygodniach? Tragicznie. Jeszcze gorzej się czuł, a to, jak błyskawicznie pogorszyły się jego wyniki krwi, może niejednemu żywiącemu się w takich restauracjach spędzić sen z oczu.
Jako rodzice jesteśmy odpowiedzialni za nasze dzieci. Nieprawda, że nie mamy wpływu na to, co jedzą. Nieprawda, że wolą jeść frytki zamiast jabłka. Wszystko zależy od nas. Czy damy mu zasmakować jabłek, szparagów czy marchewki, a może pójdziemy na łatwiznę i zaprowadzimy malucha do restauracji typu „Fast food”?
Zamiast iść do McDonald’sa, nie lepiej ugotować z dzieckiem wspólny smaczny i zdrowy obiad, a potem zabrać malucha na spacer czy rower? Nie lepiej poświęcić czas zmarnowany w takiej restauracji na coś, co zarówno nam, jak i dziecku przyniesie wiele satysfakcji i pożytku? Nie rozumiem ludzi zabierających dzieciaki do takich miejsc. I nie chcę zrozumieć. Mam tylko nadzieję, że będzie ich coraz mniej, bo inaczej zamienimy się w tłuste, leniwe, chore i wiecznie zmęczone społeczeństwo, którego jedyną rozrywką będzie hamburger popity litrem coli!
Nie jestem żywieniowcem, dietetykiem, moja codzienna dieta również odbiega od ideału, ale nigdy nie dałam i mam nadzieję, że nie dam, dziecku żadnego świństwa z takiej restauracji. I nie dlatego, że mnie nie stać albo chcę być taka „anty”. Nie mam także zamiaru bawić się w modnego dziś nonkonformistę .Po prostu wiem, że tego typu jedzenia nawet dorośli powinni unikać. Nie wspominając o małych dzieciach!
Wystarczy popatrzeć na wybrany produkt. Takie małe 100g frytek ma aż 560 kcal, z czego większość to tłuszcz. Pomijając kalorie, wiadomo przecież, że mięso, które znajduje się w hamburgerach, niekoniecznie pochodzi z krów pasących się na zielonych łąkach w ekologicznych farmach, ale raczej z „masowej” produkcji. Taniej i nie tak dobrej jakościowo. Pamiętacie film „Super size me?” nie? Koniecznie obejrzyjcie. Młody człowiek zdecydował się przez miesiąc jeść tylko dania serwowane przez Mc Donalds. Jak wyglądał po tych czterech tygodniach? Tragicznie. Jeszcze gorzej się czuł, a to, jak błyskawicznie pogorszyły się jego wyniki krwi, może niejednemu żywiącemu się w takich restauracjach spędzić sen z oczu.
Jako rodzice jesteśmy odpowiedzialni za nasze dzieci. Nieprawda, że nie mamy wpływu na to, co jedzą. Nieprawda, że wolą jeść frytki zamiast jabłka. Wszystko zależy od nas. Czy damy mu zasmakować jabłek, szparagów czy marchewki, a może pójdziemy na łatwiznę i zaprowadzimy malucha do restauracji typu „Fast food”?
Zamiast iść do McDonald’sa, nie lepiej ugotować z dzieckiem wspólny smaczny i zdrowy obiad, a potem zabrać malucha na spacer czy rower? Nie lepiej poświęcić czas zmarnowany w takiej restauracji na coś, co zarówno nam, jak i dziecku przyniesie wiele satysfakcji i pożytku? Nie rozumiem ludzi zabierających dzieciaki do takich miejsc. I nie chcę zrozumieć. Mam tylko nadzieję, że będzie ich coraz mniej, bo inaczej zamienimy się w tłuste, leniwe, chore i wiecznie zmęczone społeczeństwo, którego jedyną rozrywką będzie hamburger popity litrem coli!