Po ponad dwóch i pół roku sprawa przywrócenia do pracy dziewięciu szwaczek, inicjatorek utworzenia Solidarności w nieistniejącej już firmie odzieżowej Hetman znalazła wreszcie swój finał. Sąd Pracy nie przywrócił kobiet do pracy, a zasądził jedynie na ich rzecz odszkodowania.
Sąd miał prawo wydać taką decyzję, bo zakład nie istnieje i szwaczki i tak nie miałyby gdzie pracować.
- Skoro następuje tu upadłość z likwidacją spółki, zatem niecelowe jest przewrócenie powódek, bo nie ma ich do czego przywracać, firma nie istnieje - podkreśla sędzia Agnieszka Walkowiak-Rost.
Z kretesem przepadła propozycja elbląskiego zarządu regionu Solidarności, który twierdził, że przecież pracowników można zatrudnić w nowej firmie właściciela Hetmana Jana P., spółce odzieżowej Jim. Sędzia Walkowiak przypomniała, że zgodnie z nowymi przepisami, to reprezentanci szwaczek powinni zadbać, by sąd również w tym kierunku poprowadził sprawę.
Nie można bazować na domniemaniach
- W toku tego postępowania pełnomocnik powódek nie zgłaszał żadnych okoliczności, czy żadnych wniosków, które by wskazywały, że sąd ma prowadzić postępowanie również w tym kierunku ustalenia następcy prawnego, czy ewentualnego pozwania spółki Jim- wyjaśniła sędzia. - Bo sąd z urzędu tutaj nie działa, a nie można bazować na domniemaniach.
Sąd uznał, że były prezes miał prawo zwolnić szwaczki dyscyplinarnie, bo na półtorej godziny przerwały pracę. Jednak w świetle ustawy o związkach zawodowych, musiał swoją decyzję skonsultować ze związkiem, czego nie uczynił. I właśnie za niezgodne z prawem rozwiązanie stosunku pracy przyznano kobietom odszkodowania - w średnio po 3,5 tysiąca zł.
Nie podlegały ochronie
Poza tym szwaczki - w ocenie sądu - można było zwolnić, choć były członkiniami tymczasowej komisji zakładowej. Nie podlegały ochronie związkowej, bo w komitecie założycielskim było ich dziewięć, a to według ustawy za dużo.
Jan P., były właściciel Hetmana uważa, że sprawa sądowa w ogóle nie była tu potrzebna.
- Proponowałem moim pracownicom trzymiesięczne odszkodowania, spółka chciała się na to zgodzić i rozstać z tymi paniami. To by skończyło sprawę w tydzień po tym konflikcie, a nie po prawie trzech latach. Właśnie poprzez konflikt ze związkami spółka popadła w tarapaty i w konsekwencji upadła - dodaje Jan P.
Wydaje się jednak, że z otrzymaniem odszkodowań szwaczki będą miały problem, bo na koncie syndyka spółki Hetman jest tylko 30 tysięcy złotych i trzeba tę kwotę rozdzielić również między innych wierzycieli.
Jesteśmy wściekłe
- Należności tych pracownic zostaną wpisane na listę do kategorii pierwszej -mówi syndyk Jadwiga Magdziak. - I w miarę dopływu środków taka wypłata zostanie dokonana przez syndyka. Trudno mi przewidzieć w tej chwili, jakie będą możliwości zaspokojenia tych roszczeń.
- Czy jesteśmy zbulwersowane? To za mało powiedziane. Jesteśmy wściekłe - tak komentowały orzeczenie sądu byłe pracownice spółki Hetman. - Liczyłyśmy na przywrócenie do pracy. Nie wiem, dlaczego pracodawca może nie wypłacać wynagrodzeń i nie ma dla takiego żadnej kary, a jeżeli załoga interweniuje i chciałaby coś zrobić na swoją korzyść, to jest dyscyplinarnie zwalniana, wyrzucana z zakładu i nie ma powrotu do pracy.
- Skoro następuje tu upadłość z likwidacją spółki, zatem niecelowe jest przewrócenie powódek, bo nie ma ich do czego przywracać, firma nie istnieje - podkreśla sędzia Agnieszka Walkowiak-Rost.
Z kretesem przepadła propozycja elbląskiego zarządu regionu Solidarności, który twierdził, że przecież pracowników można zatrudnić w nowej firmie właściciela Hetmana Jana P., spółce odzieżowej Jim. Sędzia Walkowiak przypomniała, że zgodnie z nowymi przepisami, to reprezentanci szwaczek powinni zadbać, by sąd również w tym kierunku poprowadził sprawę.
Nie można bazować na domniemaniach
- W toku tego postępowania pełnomocnik powódek nie zgłaszał żadnych okoliczności, czy żadnych wniosków, które by wskazywały, że sąd ma prowadzić postępowanie również w tym kierunku ustalenia następcy prawnego, czy ewentualnego pozwania spółki Jim- wyjaśniła sędzia. - Bo sąd z urzędu tutaj nie działa, a nie można bazować na domniemaniach.
Sąd uznał, że były prezes miał prawo zwolnić szwaczki dyscyplinarnie, bo na półtorej godziny przerwały pracę. Jednak w świetle ustawy o związkach zawodowych, musiał swoją decyzję skonsultować ze związkiem, czego nie uczynił. I właśnie za niezgodne z prawem rozwiązanie stosunku pracy przyznano kobietom odszkodowania - w średnio po 3,5 tysiąca zł.
Nie podlegały ochronie
Poza tym szwaczki - w ocenie sądu - można było zwolnić, choć były członkiniami tymczasowej komisji zakładowej. Nie podlegały ochronie związkowej, bo w komitecie założycielskim było ich dziewięć, a to według ustawy za dużo.
Jan P., były właściciel Hetmana uważa, że sprawa sądowa w ogóle nie była tu potrzebna.
- Proponowałem moim pracownicom trzymiesięczne odszkodowania, spółka chciała się na to zgodzić i rozstać z tymi paniami. To by skończyło sprawę w tydzień po tym konflikcie, a nie po prawie trzech latach. Właśnie poprzez konflikt ze związkami spółka popadła w tarapaty i w konsekwencji upadła - dodaje Jan P.
Wydaje się jednak, że z otrzymaniem odszkodowań szwaczki będą miały problem, bo na koncie syndyka spółki Hetman jest tylko 30 tysięcy złotych i trzeba tę kwotę rozdzielić również między innych wierzycieli.
Jesteśmy wściekłe
- Należności tych pracownic zostaną wpisane na listę do kategorii pierwszej -mówi syndyk Jadwiga Magdziak. - I w miarę dopływu środków taka wypłata zostanie dokonana przez syndyka. Trudno mi przewidzieć w tej chwili, jakie będą możliwości zaspokojenia tych roszczeń.
- Czy jesteśmy zbulwersowane? To za mało powiedziane. Jesteśmy wściekłe - tak komentowały orzeczenie sądu byłe pracownice spółki Hetman. - Liczyłyśmy na przywrócenie do pracy. Nie wiem, dlaczego pracodawca może nie wypłacać wynagrodzeń i nie ma dla takiego żadnej kary, a jeżeli załoga interweniuje i chciałaby coś zrobić na swoją korzyść, to jest dyscyplinarnie zwalniana, wyrzucana z zakładu i nie ma powrotu do pracy.
R