W sobotę w sali Biblioteki Elbląskiej spotkało się kilkunastu stoczniowców, którzy jeszcze półtora roku temu pracowali w nowo tworzonej Stoczni Elbląskiej, należącej do grupy Stoczni Gdynia SA.
We wrześniu ubiegłego roku stocznia wycofała się z Elbląga. Pracę straciło wówczas ponad 100 pracowników - monterów kadłubów okrętowych i spawaczy. Pracownicy i byli pracownicy chcieli powiedzieć o swoich problemach szefowi elbląskiej Solidarności Mirosławowi Kozłowskiemu.
- Nie mam pracy, byłem przeszkolony jako spawacz, od lutego jestem na zasiłku dla bezrobotnych, bez prawa do niego. Zabrakło mi dwóch miesięcy do tego, bym mógł go dostawać. Rozmawiałem o tym z prezesem, ale... Umowę, jak większość z nas, miałem na czas określony: od maja do końca ubiegłego roku. Później była ciężka sytuacja w stoczni, były przestoje i zaczęli zwalniać wszystkich po kolei - opowiada jeden ze stoczniowców.
Pracę w stoczni, już w Gdańsku, utrzymało bodajże 30 osób, ale, mimo że pracują, ich wypłaty są znikome.
- O czym tu rozmawiać, jak od trzech miesięcy nie ma wypłat. Pracuję w Stoczni Elbląskiej. Ona ma teraz nazwę El - Marine. Od początku roku do tej chwili dostaliśmy po 300 zł. Od połowy listopada dojeżdżaliśmy służbowym autobusem. Niestety, wycofano go. Teraz dojeżdżamy do Gdańska na własny koszt. Prawda jest taka, że większość z nas jest na zwolnieniach, bo nie mamy za co dojeżdżać do pracy - opowiada inny stoczniowiec.
- Dziwi mnie jednak, że akurat ta stocznia nie ma zamówień. Niektórzy elblążanie przenieśli się do Stoczni Północnej. Mają zajęcia w bród. Jak będę chciał pracę, to wiem, że tam by mnie przyjęli, ale to nie sztuka przenosić się z zakładu do zakładu. Z jednego odszedłem, bo grupowe zwolnienia, teraz do drugiego? Przecież to bez sensu, a lata mi lecą - stwierdził jeszcze inny pracownik stoczni.
Kiedy półtora roku temu tworzono stocznię w Elblągu, planowano zatrudnienie tam nawet 500 osób. Za półtora miliona zł z Krajowego Urzędu Pracy przeszkolono wówczas przyszłych pracowników. Mirosław Kozłowski uważa, że pieniądze wydano nieefektywnie i że zabrakło umowy trójstronnej, która gwarantowałaby przeszkolonym ludziom chociażby odbycie np. półrocznej praktyki w warunkach stoczni. Kozłowski wysłał do Najwyższej Izby Kontroli pismo z prośbą o sprawdzenie wszystkich okoliczności powstawania elbląskiej stoczni. Szef Solidarności uważa, że za to, co się stało, jest też odpowiedzialny Powiatowy Urząd Pracy.
- To właściwie nie ja powinienem takie spotkanie robić - powiedział przewodniczący Solidarności. - Kontrola NIK wykazała, kto jest za taki stan rzeczy odpowiedzialny. To teraz Powiatowy Urząd Pracy czy starosta powinni się zająć tymi ludźmi. Ostatnio pani kierownik PUP mówiła, że 200 osób pracuje gdzieś w jakichś firmach. Pytałem, w których konkretnie, ale nie odpowiedziała mi. W związku z tym uważam, że to nie do końca są prawdziwe informacje. Na pewno po tym spotkaniu będę wiedział więcej i wówczas skierujemy tam Państwową Inspekcję Pracy.
Kozłowski dodał, że jest w stałym kontakcie z prezesem Stoczni Gdynia.
- Prezes nie unika prawdziwych wypowiedzi i mówi, że jest źle, że stoczni brakuje zamówień i zleceń - stwierdził Kozłowski. - Przedstawił mi, że czyni starania, by sytuację poprawić. Zmieniona została nawet nazwa firmy, bo była źle kojarzona. Mówił, że zamówienia są na etapie negocjacji.
Szef Zarządu Regionu NSSZ Solidarność w Elblągu zapowiedział, że przygotuje też specjalną listę byłych pracowników stoczni i przekaże ją Powiatowemu Urzędowi Pracy, po to, by - jak się wyraził - PUP się nie wyłgał i postarał się o pracę dla stoczniowców w pierwszej kolejności.
- Nie mam pracy, byłem przeszkolony jako spawacz, od lutego jestem na zasiłku dla bezrobotnych, bez prawa do niego. Zabrakło mi dwóch miesięcy do tego, bym mógł go dostawać. Rozmawiałem o tym z prezesem, ale... Umowę, jak większość z nas, miałem na czas określony: od maja do końca ubiegłego roku. Później była ciężka sytuacja w stoczni, były przestoje i zaczęli zwalniać wszystkich po kolei - opowiada jeden ze stoczniowców.
Pracę w stoczni, już w Gdańsku, utrzymało bodajże 30 osób, ale, mimo że pracują, ich wypłaty są znikome.
- O czym tu rozmawiać, jak od trzech miesięcy nie ma wypłat. Pracuję w Stoczni Elbląskiej. Ona ma teraz nazwę El - Marine. Od początku roku do tej chwili dostaliśmy po 300 zł. Od połowy listopada dojeżdżaliśmy służbowym autobusem. Niestety, wycofano go. Teraz dojeżdżamy do Gdańska na własny koszt. Prawda jest taka, że większość z nas jest na zwolnieniach, bo nie mamy za co dojeżdżać do pracy - opowiada inny stoczniowiec.
- Dziwi mnie jednak, że akurat ta stocznia nie ma zamówień. Niektórzy elblążanie przenieśli się do Stoczni Północnej. Mają zajęcia w bród. Jak będę chciał pracę, to wiem, że tam by mnie przyjęli, ale to nie sztuka przenosić się z zakładu do zakładu. Z jednego odszedłem, bo grupowe zwolnienia, teraz do drugiego? Przecież to bez sensu, a lata mi lecą - stwierdził jeszcze inny pracownik stoczni.
Kiedy półtora roku temu tworzono stocznię w Elblągu, planowano zatrudnienie tam nawet 500 osób. Za półtora miliona zł z Krajowego Urzędu Pracy przeszkolono wówczas przyszłych pracowników. Mirosław Kozłowski uważa, że pieniądze wydano nieefektywnie i że zabrakło umowy trójstronnej, która gwarantowałaby przeszkolonym ludziom chociażby odbycie np. półrocznej praktyki w warunkach stoczni. Kozłowski wysłał do Najwyższej Izby Kontroli pismo z prośbą o sprawdzenie wszystkich okoliczności powstawania elbląskiej stoczni. Szef Solidarności uważa, że za to, co się stało, jest też odpowiedzialny Powiatowy Urząd Pracy.
- To właściwie nie ja powinienem takie spotkanie robić - powiedział przewodniczący Solidarności. - Kontrola NIK wykazała, kto jest za taki stan rzeczy odpowiedzialny. To teraz Powiatowy Urząd Pracy czy starosta powinni się zająć tymi ludźmi. Ostatnio pani kierownik PUP mówiła, że 200 osób pracuje gdzieś w jakichś firmach. Pytałem, w których konkretnie, ale nie odpowiedziała mi. W związku z tym uważam, że to nie do końca są prawdziwe informacje. Na pewno po tym spotkaniu będę wiedział więcej i wówczas skierujemy tam Państwową Inspekcję Pracy.
Kozłowski dodał, że jest w stałym kontakcie z prezesem Stoczni Gdynia.
- Prezes nie unika prawdziwych wypowiedzi i mówi, że jest źle, że stoczni brakuje zamówień i zleceń - stwierdził Kozłowski. - Przedstawił mi, że czyni starania, by sytuację poprawić. Zmieniona została nawet nazwa firmy, bo była źle kojarzona. Mówił, że zamówienia są na etapie negocjacji.
Szef Zarządu Regionu NSSZ Solidarność w Elblągu zapowiedział, że przygotuje też specjalną listę byłych pracowników stoczni i przekaże ją Powiatowemu Urzędowi Pracy, po to, by - jak się wyraził - PUP się nie wyłgał i postarał się o pracę dla stoczniowców w pierwszej kolejności.
J