Jedna chwila i życie zmienia się o 180 stopni. Moment nieuwagi i zdarza się tragedia. Potem zostaje tylko codzienna walka o siebie, ratowanie tego, co pozostało i nietracenie wiary, że będzie lepiej. Przeczytajcie historię 23-letniego Tomka, który przewartościował całe swoje życie.
Tomek na zawsze zapamięta owe sierpniowe popołudnie, kiedy to wracał samochodem z pracy do domu. Wystarczył moment, by jego życie zmieniło się w koszmar. Wszystko za sprawą wypadku, który zdarzył się tego dnia i wywrócił jego życie do góry nogami.
Przed wypadkiem Tomek prowadził życie normalnego chłopaka. Miał wielu przyjaciół, dziewczynę. Pracował, studiował, w wolnych chwilach bawił się ze znajomymi. Na rok przed wypadkiem skończył szkołę i zdał maturę. Był uczniem Zespołu Szkół Mechanicznych w Elblągu. Przez cztery lata nauki był najlepszym uczniem w klasie i pobierał stypendium Prezesa Rady Ministrów. Na jego świadectwie maturalnym widnieje czerwony pasek. Był osobą pełną energii, miał wielu przyjaciół, powodzenie u płci przeciwnej. Lubił ćwiczyć na siłowni. Dziś mało kto go odwiedza. Tomek cierpi na porażenie czterokończynowe, leży w łóżku. Od czasu wypadku wyciszył się, wiele rzeczy przemyślał, przewartościował całe swoje życie.
- Przed wypadkiem interesowałem się samochodami – mówi Tomek. - Robiłem prawo jazdy na ciężarówki. Został mi tylko egzamin i wtedy zdarzył się wypadek. Od dziecka miałem kontakt ze światem samochodów. Mój tata pracuje w charakterze kierowcy samochodów ciężarowych. Od małego byłem z ciężarówką za pan brat. Wypadek totalnie pokrzyżował mi plany. W międzyczasie rozpocząłem studia na wydziale marketingu i zarządzania na EUH-E w Elblągu. Gdy skończyłem szkołę średnią, zacząłem pracę w zakładzie pogrzebowym. Dziwiono się, że z takim świadectwem kopię rowy, ja jednak chciałem pomóc finansowo rodzinie – wspomina. - Potem trafiłem do firmy transportowej. Przewoziłem farby, lakiery i bejce. Kiedyś miałem urok osobisty i duszę artysty – śmieje się. - Byłem dość rozrywkowym chłopakiem. Jeśli chodzi o naukę, nie uczyłem się zbyt dużo, a oceny miałem bardzo dobre.
W dniu wypadku Tomek po dostarczeniu towaru, który rozwoził w ramach swojej pracy, wracał do domu.
- Pamiętam, że w drodze zajechałem do swojego ulubionego baru i kupiłem tam kurczaka – wspomina feralny dzień. - Jakiś czas później zadzwonił do mnie ojciec i powiedział, żebym uważał na drodze, ponieważ zaczął padać deszcz i zrobiło się ślisko. A ja mu powiedziałem: „Tato, ja wiem, co robię! Dam sobie radę!”. A tego dnia miałem odebrać samochód, który sobie kupiłem, ponieważ jestem strasznym pasjonatem aut. Tego dnia byłem także umówiony z dziewczyną do kina. Muszę przyznać, że był ze mnie niezły gagatek. I nagle wszystko się skończyło.
W wypadku wzięła udział także siostra Tomka, która tego dnia towarzyszyła mu w podróży. Całe szczęście nie ucierpiała.
- Po wypadku, jak wróciła do mnie świadomość, powiedziałem rodzicom, że chciałem, żeby jedno z nas wróciło do domu - mówi Tomek - i tak manewrowałem autem, żeby nie było uderzenia od strony siostry, biorąc wszystko na siebie.
Lekarze nie dawali Tomkowi szans na przeżycie. Przez dwa miesiące chłopak przebywał na OIOM-ie. Był w śpiączce farmakologicznej. W lewej nodze zaczęła postępować martwica. Zaczęła się walka o jej uratowanie. Nie wracały jednak funkcje życiowe. Rodzina miała jednak do końca nadzieję, że da się ją uratować.
- Lekarze nie dawali mu w ogóle szans na przeżycie - mówi Wioletta Kłosińska, mama Tomka. - Ja rozmawiałam z nim godzinami, wierzyłam, że odzyska przytomność. Pewnego dnia Tomek zaczął poruszać palcami. Lekarze nie chcieli wierzyć. Było to niewiarygodne. Nie udało się jednak uratować nogi Tomka. Było to dla mnie straszne przeżycie, ponieważ to ja musiałam podjąć decyzję, podpisać dokumenty odnośnie jej amputacji. Nie było innego wyjścia. Po amputacji zaczęły wracać wszystkie funkcje życiowe. Tomek otworzył oczy.
To, że Tomek doszedł do takiego stanu, w jakim jest dziś, zawdzięcza opiece i miłości swoich najbliższych, a szczególnie mamy. To ona za wszelką cenę walczyła o niego, przychodziła codziennie do szpitala (przez pewien okres musiała jeździć codziennie do Pasłęka), rozmawiała z nim, gdy był nieprzytomny, karmiła sondą, pielęgnowała go, pomagała pielęgniarkom w opiece nad synem. Zupełnie zapomniała o swoich chorobach i dolegliwościach, które od dawna jej doskwierają.
- Pielęgniarki nawet na mnie krzyczały, że jestem chora, że to za duży wysiłek dla mnie, ale ja tak nie umiem – mówi. – Pomogłabym każdemu, komu bym tylko mogła. Zapomniałam o swoich chorobach. Codziennie jeździłam do Tomka, do Pasłęka. Nie było mnie całe dnie w domu. Gdy przyjechaliśmy do Elbląga na konsultacje, lekarze byli bardzo zdziwieni, że Tomek zrobił takie postępy. Nie wierzyli własnym oczom. To jest moje dziecko i musiałam dać z siebie wszystko, żeby go ratować.
Jednym ze zmartwień państwa Kłosińskich jest dziś kwestia dalszej rehabilitacji Tomka. Podczas ostatnich ćwiczeń rehabilitacyjnych, które miały miejsce we wrześniu, Tomek robił ogromne postępy. Wszystko utknęło jednak w martwym punkcie. Mimo traumatycznych przeżyć chłopak nie traci dobrego humoru, jest uśmiechnięty, ma w sobie chęć życia i wolę walki. Chce krok po kroku zacząć funkcjonować w tej na razie trudnej dla niego, nowej rzeczywistości. Chce zacząć normalnie żyć. Do tego potrzebna mu jednak stała rehabilitacja. Jednak na dzień dzisiejszy jego świat to cztery ściany i okno przez które codziennie spogląda. Od września nie był na świeżym powietrzu. Jego pragnieniem jest rehabilitacja, która umożliwiłaby mu powrót do namolności, do ludzi. Tomek chciałby wyjść z domu, być między ludźmi, rozpocząć pracę. Obecnie przebywa w małym pokoiku. Nikt go nie odwiedza, podczas gdy wcześniej jego dom pękał w szwach od odwiedzających go znajomych i kolegów.
- Bardzo jestem zadowolona z pomocy fundacji „Pomoc Maltańska” – mówi pani Wioletta. - Bardzo dużo dla nas robi. Obecnie jest na etapie szukania pracy dla Tomka. Udziela nam też wiele wskazówek odnośnie tego, gdzie i jakie złożyć dokumenty, żeby coś załatwić. Mówi, co można jeszcze zrobić, by pomóc Tomkowi. Przed świętami otrzymałam od niej spore zapasy insuliny, za co jestem bardzo wdzięczna. Ostatnio dostałam także informację od fundacji, że będę mogła uzyskać laptop dla syna. Fundacja ta nie zajmuje się jednak kwestią rehabilitacji. Ta sprawa bardzo nas martwi, ponieważ chcemy, by syn się jak najszybciej usamodzielnił.
Mamy nadzieję, że życie Tomka z każdym dniem nabierze barw, że uda mu się pokonać wszelkie trudności w realizacji jego planów, że znajdą się życzliwi ludzie, którzy go wesprą i pomogą w powrocie do normalnej, zwykłej rzeczywistości.
Przed wypadkiem Tomek prowadził życie normalnego chłopaka. Miał wielu przyjaciół, dziewczynę. Pracował, studiował, w wolnych chwilach bawił się ze znajomymi. Na rok przed wypadkiem skończył szkołę i zdał maturę. Był uczniem Zespołu Szkół Mechanicznych w Elblągu. Przez cztery lata nauki był najlepszym uczniem w klasie i pobierał stypendium Prezesa Rady Ministrów. Na jego świadectwie maturalnym widnieje czerwony pasek. Był osobą pełną energii, miał wielu przyjaciół, powodzenie u płci przeciwnej. Lubił ćwiczyć na siłowni. Dziś mało kto go odwiedza. Tomek cierpi na porażenie czterokończynowe, leży w łóżku. Od czasu wypadku wyciszył się, wiele rzeczy przemyślał, przewartościował całe swoje życie.
- Przed wypadkiem interesowałem się samochodami – mówi Tomek. - Robiłem prawo jazdy na ciężarówki. Został mi tylko egzamin i wtedy zdarzył się wypadek. Od dziecka miałem kontakt ze światem samochodów. Mój tata pracuje w charakterze kierowcy samochodów ciężarowych. Od małego byłem z ciężarówką za pan brat. Wypadek totalnie pokrzyżował mi plany. W międzyczasie rozpocząłem studia na wydziale marketingu i zarządzania na EUH-E w Elblągu. Gdy skończyłem szkołę średnią, zacząłem pracę w zakładzie pogrzebowym. Dziwiono się, że z takim świadectwem kopię rowy, ja jednak chciałem pomóc finansowo rodzinie – wspomina. - Potem trafiłem do firmy transportowej. Przewoziłem farby, lakiery i bejce. Kiedyś miałem urok osobisty i duszę artysty – śmieje się. - Byłem dość rozrywkowym chłopakiem. Jeśli chodzi o naukę, nie uczyłem się zbyt dużo, a oceny miałem bardzo dobre.
W dniu wypadku Tomek po dostarczeniu towaru, który rozwoził w ramach swojej pracy, wracał do domu.
- Pamiętam, że w drodze zajechałem do swojego ulubionego baru i kupiłem tam kurczaka – wspomina feralny dzień. - Jakiś czas później zadzwonił do mnie ojciec i powiedział, żebym uważał na drodze, ponieważ zaczął padać deszcz i zrobiło się ślisko. A ja mu powiedziałem: „Tato, ja wiem, co robię! Dam sobie radę!”. A tego dnia miałem odebrać samochód, który sobie kupiłem, ponieważ jestem strasznym pasjonatem aut. Tego dnia byłem także umówiony z dziewczyną do kina. Muszę przyznać, że był ze mnie niezły gagatek. I nagle wszystko się skończyło.
W wypadku wzięła udział także siostra Tomka, która tego dnia towarzyszyła mu w podróży. Całe szczęście nie ucierpiała.
- Po wypadku, jak wróciła do mnie świadomość, powiedziałem rodzicom, że chciałem, żeby jedno z nas wróciło do domu - mówi Tomek - i tak manewrowałem autem, żeby nie było uderzenia od strony siostry, biorąc wszystko na siebie.
Lekarze nie dawali Tomkowi szans na przeżycie. Przez dwa miesiące chłopak przebywał na OIOM-ie. Był w śpiączce farmakologicznej. W lewej nodze zaczęła postępować martwica. Zaczęła się walka o jej uratowanie. Nie wracały jednak funkcje życiowe. Rodzina miała jednak do końca nadzieję, że da się ją uratować.
- Lekarze nie dawali mu w ogóle szans na przeżycie - mówi Wioletta Kłosińska, mama Tomka. - Ja rozmawiałam z nim godzinami, wierzyłam, że odzyska przytomność. Pewnego dnia Tomek zaczął poruszać palcami. Lekarze nie chcieli wierzyć. Było to niewiarygodne. Nie udało się jednak uratować nogi Tomka. Było to dla mnie straszne przeżycie, ponieważ to ja musiałam podjąć decyzję, podpisać dokumenty odnośnie jej amputacji. Nie było innego wyjścia. Po amputacji zaczęły wracać wszystkie funkcje życiowe. Tomek otworzył oczy.
To, że Tomek doszedł do takiego stanu, w jakim jest dziś, zawdzięcza opiece i miłości swoich najbliższych, a szczególnie mamy. To ona za wszelką cenę walczyła o niego, przychodziła codziennie do szpitala (przez pewien okres musiała jeździć codziennie do Pasłęka), rozmawiała z nim, gdy był nieprzytomny, karmiła sondą, pielęgnowała go, pomagała pielęgniarkom w opiece nad synem. Zupełnie zapomniała o swoich chorobach i dolegliwościach, które od dawna jej doskwierają.
- Pielęgniarki nawet na mnie krzyczały, że jestem chora, że to za duży wysiłek dla mnie, ale ja tak nie umiem – mówi. – Pomogłabym każdemu, komu bym tylko mogła. Zapomniałam o swoich chorobach. Codziennie jeździłam do Tomka, do Pasłęka. Nie było mnie całe dnie w domu. Gdy przyjechaliśmy do Elbląga na konsultacje, lekarze byli bardzo zdziwieni, że Tomek zrobił takie postępy. Nie wierzyli własnym oczom. To jest moje dziecko i musiałam dać z siebie wszystko, żeby go ratować.
Jednym ze zmartwień państwa Kłosińskich jest dziś kwestia dalszej rehabilitacji Tomka. Podczas ostatnich ćwiczeń rehabilitacyjnych, które miały miejsce we wrześniu, Tomek robił ogromne postępy. Wszystko utknęło jednak w martwym punkcie. Mimo traumatycznych przeżyć chłopak nie traci dobrego humoru, jest uśmiechnięty, ma w sobie chęć życia i wolę walki. Chce krok po kroku zacząć funkcjonować w tej na razie trudnej dla niego, nowej rzeczywistości. Chce zacząć normalnie żyć. Do tego potrzebna mu jednak stała rehabilitacja. Jednak na dzień dzisiejszy jego świat to cztery ściany i okno przez które codziennie spogląda. Od września nie był na świeżym powietrzu. Jego pragnieniem jest rehabilitacja, która umożliwiłaby mu powrót do namolności, do ludzi. Tomek chciałby wyjść z domu, być między ludźmi, rozpocząć pracę. Obecnie przebywa w małym pokoiku. Nikt go nie odwiedza, podczas gdy wcześniej jego dom pękał w szwach od odwiedzających go znajomych i kolegów.
- Bardzo jestem zadowolona z pomocy fundacji „Pomoc Maltańska” – mówi pani Wioletta. - Bardzo dużo dla nas robi. Obecnie jest na etapie szukania pracy dla Tomka. Udziela nam też wiele wskazówek odnośnie tego, gdzie i jakie złożyć dokumenty, żeby coś załatwić. Mówi, co można jeszcze zrobić, by pomóc Tomkowi. Przed świętami otrzymałam od niej spore zapasy insuliny, za co jestem bardzo wdzięczna. Ostatnio dostałam także informację od fundacji, że będę mogła uzyskać laptop dla syna. Fundacja ta nie zajmuje się jednak kwestią rehabilitacji. Ta sprawa bardzo nas martwi, ponieważ chcemy, by syn się jak najszybciej usamodzielnił.
Mamy nadzieję, że życie Tomka z każdym dniem nabierze barw, że uda mu się pokonać wszelkie trudności w realizacji jego planów, że znajdą się życzliwi ludzie, którzy go wesprą i pomogą w powrocie do normalnej, zwykłej rzeczywistości.
dk